Aperacjum
Pierwsza część przygody Kapitana Haka i Merkury. Pomysł w głowie miałam już od długiego czasu i jestem z niej jak najbardziej zadowolona. Uwielbiam to uczucie, kiedy napiszę coś do końca i jeszcze mi się to podoba... No cóż, mam nadzieję, że Wam też przypadnie do gustu. Osobiście myślę, że nie trzeba być fanem Once Upon a Time, aby w pełni zrozumieć treść, tak tylko mówię. Każdy komentarz, pozytywny czy też nie, niesamowicie motywuje do pracy! Polecam też zajrzeć w zieloną i czerwoną zakładkę po prawej stronie od postu.
W oddali można było dostrzec górzyste linie horyzontu. Jeszcze pięćdziesiąt metrów i będziemy na miejscu, pomyślał. Schował lunetę i wygładził na ramionach swój czarny płaszcz.
Nie wiedział, dlaczego ciągle powracali na tę wyspę. On - Killian - osobiście nie przepadał za przebywaniem na Nibylandii. Wiązały się z nią złe wspomnienia.
Kilka dni temu siedział w swojej ulubionej karczmie w Zaczarowanym Lesie wraz ze swoją załogą. Wstał od ich wspólnego stołu i podszedł do baru zamówić następną kolejkę piwa. Wtedy, całkiem przypadkowo, usłyszał rozmowę pośrednika Czarnobrodego. Tak, Killian był już nieco podpity, ale zapamiętał ważne szczegóły. Skarb, rozbity statek, Nibylandia, okolice Drzewa Wisielca.
Dlatego znów wrócili na tę przeklętą wyspę. Po skarb. Bo Killian Jones chciał być tam prędzej niż Czarnobrody, choć i tak spodziewał się tam go zobaczyć. Jak na złość, jego Jolly Roger spotkał pewne trudności po drodze, które opóźniły jego załogę.
- Jak stoimy z czasem, Smee? - zapytał swojego majtka pokładowego. Smee przerwał wpatrywanie się w kompas i spojrzał na Kapitana. Polizał swój palec wskazujący i uniósł go. Poruszył bezdźwięcznie ustami, jakby coś obliczał.
- Z takim
wiatrem, powinniśmy tam być w przeciągu dziesięciu minut, Kapitanie.
Biegła
ile sił w nogach. Konary drzew i ostre liście poprzecinały jej twarz w kilku
miejscach. Ale to nie było dla niej ważne. Brązowe włosy wyplątały się z
warkocza i żyły własnym życiem. Biegła pod ostry wiatr, przez który zaczynały
jej łzawić oczy. Potknęła się kilka razy o korzenie, upadając przy tym na
kolana i zdzierając z nich skórę. Krótko: była pokaleczona i zmęczona, lecz nie
mogła się zatrzymać.
Aż do
teraz. Czuła, że była w bezpiecznej odległości od piratów, a kiedy oglądała się
za siebie, nie widziała już goniących jej sylwetek. Żadne patyki wokół niej nie
łamały się tajemniczo. Nie słyszała też krzyków Zagubionych Chłopców, którzy
także ją dostrzegli. Nie była to duża grupa, zaledwie dwoje czy troje dzieci,
ale wolała ich unikać. Kto wie, co zrobiłby Pan, gdyby dostał ją w swoje ręce i
dowiedział się kim jest? Wolała się nie przekonywać.
Stanęła w
lesie otaczającym góry. Schowała się w skalistej szczelinie i usiadła,
opierając się plecami o szorstki głaz. Podciągnęła kolana pod brodę i otoczyła
je ramionami. Westchnęła ciężko. Wiedziała, że góry znajdowały się mniej więcej
w centrum Nibylandii. Jej kompas ukryty w pierścionku wskazywał, że zmierzała w
kierunku północnym. Na północy Nibylandii znajdowało się Drzewo Wisielca.
Nie miała
pojęcia jak mogłaby się stąd wydostać. Nibylandia słynęła z tego, że jedyny,
znany wszystkim sposób na dostanie się na tę wyspę, to podróż z cieniem.
Problem w tym, że cień Piotrusia Pana zabierał dzieci ze zwyczajnego świata na
wyspę i, zwykle, tylko chłopców. Nigdy nie słyszała, żeby cień Pana zabrał
kogoś z wyspy. Być może utknęła tutaj na dobre...
Postanowiła
nie myśleć o tym na chwilę obecną i zająć się swoimi ranami. Zerwała kilka
liści aloesu i oderwała łodygę od pierwszego lepszego kwiatu. Wróciła na swoje
miejsce. Przy pomocy kamienia oderwała kolce od liści, aby nie skaleczyć się jeszcze
bardziej. Rozerwała go i ścisnęła, aż wypłynęła niewielka ilość żółtawego
płynu. Wysmarowała nim rany na nogach i rękach. Do rozcięcia na piszczeli
przyłożyła liść i obwiązała go łodygą, żeby się nie zsuwał z nogi.
Nagle
usłyszała obce głosy dochodzące z oddali. Nie rozróżniała słów, ale mogła
rozpoznać brytyjski akcent. Czarnobrody, pomyślała i przeklęła pod
nosem. Nie zastanawiając się dłużej, wstała i rzuciła się do ucieczki. W
skalistej szczelinie było całkiem przyjemnie i gdyby ktoś patrzył na to miejsce
z boku, nie zauważyłby dziewczyny, bowiem skała ukształcona była w półkole.
Sprawa miała się inaczej, jeśli obcy przyszliby z naprzeciwka. Wtedy byłaby
całkowicie odsłonięta.
Nie
biegła długo, kroki stawiała starannie, aby nie wywołać żadnego hałasu
naprowadzającego na jej ślad. Przyśpieszyła dopiero, kiedy kątem oka dostrzegła
wyłaniającą się zza krzaków dłoń. Dokładnie w okolicy szczeliny, w której
siedziała. Pomimo bólu w nodze, przebiegła jeszcze kilka metrów. A potem
straciła grunt pod nogami.
- Czy aby
na pewno idziemy w dobrym kierunku, Kapitanie?
-
Ten kawałek wyspy znam jak własną kieszeń, majtku. - Swoim hakiem, który miał
zamiast lewej dłoni, odgarnął zagradzające mu drogę konary.
Wyszli z
lasu na nieco większą wolną powierzchnię, przy górach. Rozejrzał się. Pod
skalistą ścianką zauważył leżące na kupce liście.
- Wiatr
by tak tego nie ułożył. Ktoś to zerwał. - Wskazał swoim kamratom. Smee zwrócił
jego uwagę na kawałki wyrwanej trawy. Powtarzało się to co kilkadziesiąt
centymetrów. - Albo ktoś stawia bardzo zamaszyste kroki, albo ktoś tędy biegł.
Uciekał, najprawdopodobniej.
-
Zagubieni Chłopcy? Ekipa Czarnobrodego? - rzucali pomysłami jego kamraci.
Killian
nie odpowiadał im, ale podążył za wydeptanymi śladami na północny wschód.
Piraci nie noszą takich butów, pomyślał zaintrygowany. Nieustraszenie parł
do przodu. Nie myślał nawet, że podąża za śladami kogoś niebezpiecznego.
Niebezpieczni ludzie nie uciekają przed byle czym lub kim.
Przy
wyjściu z lasu, gdzie była już otwarta przestrzeń prowadząca dalej do Drzewa
Wisielca, roślinność stopniowo zmniejszała się. Obok jednego z ostatnich drzew
zauważył ruch. Sięgnął po szablę przy biodrze i wyjął ją z pochwy. Ostrożnym
krokiem zbliżył się do niego. Rozkazał swoim kompanom poczekać z tyłu, a oni z
patrzyli na niego ze wstrzymanym oddechem.
Jones
gwałtownie skręcił w lewo, w stronę, gdzie widział owe poruszenie się, a szablę
trzymał w gotowości. Zdziwił się jednak, gdy zobaczył, co tak wzbudziło w nim
ciekawość. Przed sobą miał miotającą się w pułapce z sieci kobietę. Spojrzała
na niego nieco wystraszona. Parsknął cicho i szablą przeciął linę utrzymującą
sieć na drzewie. Brunetka upadła pośladkami na ziemię.
-
Zgubiłaś się, kochaniutka? - Killian przyłożył końcówkę szabli do podbródka
dziewczyny, unosząc go lekko. Patrzył na nią z góry. Obrzuciła go nienawistnym
spojrzeniem. Zmierzyła jego sylwetkę od góry do dołu, ale jej uwagę
przyciągnęło coś srebrnego zwisającego przy lewym boku. Hak.
- Kapitan
Hak. Co za przyjemność...
- Ahoj.
Czemu wyczuwam sarkazm? - Przechylił głowę na bok z pytającym wzrokiem. - Moje
imię znasz, to trochę nie fair. Kim ty jesteś? - Czyli nie jest na bieżąco,
pomyślała, co dodało jej otuchy.
-
Weźmiesz to z dala od mojej szyi? - Wzrokiem wskazała na ostrze. Hak docisnął
klingę nieco mocniej, aż pojawiła się mała kropelka krwi. Jedna rana więcej.
- Nie
lubię się powtarzać, skarbie. Kim jesteś? - Zmrużył swoje niebieskie oczy
obramowane czarną kredką.
- Możesz
mi mówić Merkury.
-
Merkury? To twoje imię? - Wydawał się być rozbawiony.
- Nie,
ale możesz mi tak mówić. - Odważyła się na delikatny uśmiech.
Po chwili
wahania, Killian zabrał ostrze, ale nie chował go do pochwy. Trzeba się
spodziewać niespodziewanego.
- Okej, Merkury.
Powiesz mi, co taka urocza kobieta robi na Nibylandii? - Obejrzał się w
tył i dał znać kolegom, że mogą podejść. Podał dziewczynie rękę, żeby pomóc jej
wstać, ale Merkury nie skorzystała z oferty. Podparła się na nadgarstkach i
wstała powoli.
-
Wypoczywa na tropikalnej wyspie? - Wzruszyła ramionami. Wyplątała nogi z sieci
i otrzepała dłonie z ziemi.
- Dosyć
dziwna forma wypoczynku - skomentował. Z kieszeni spod płaszcza wyjął białą
chustkę i podał ją Merkury. - Trzymaj, wytrzyj sobie krew. Nie chciałem cię
skaleczyć, ale tak wyszło.
-
Zrobiłabym to samo. - Z powątpiewaniem spojrzała na chustę, ale przyjęła ją i
przycisnęła do szyi.
- Nie wyglądasz
mi na pirata.
- Pewnie
dlatego, że nie jestem - zaśmiała się.
- Więc co
tutaj robisz?
Merkury
zauważyła, że Hak robi jakiś dziwny gest ręką i myślał, że dziewczyna tego nie
widziała. Po jej obu bokach stanęło dwóch typków średniego wzrostu. Merkury
cofnęła się szybko o krok, opierając się plecami o drzewo, na którym jeszcze
niedawno wisiała.
- Co ty
wyprawiasz? - zapytała Kapitana i zmrużyła podejrzliwie niebieskie oczy.
- Chcę
porozmawiać, a nie mogę tu stać cały dzień. Dlatego idziesz ze mną.
- Śpieszysz
się gdzieś, Kapitanie? - Merkury nie odstępowała od drzewa.
- Mam
skarb do odebrania.
- Cóż,
muszę cię rozczarować, ale ja się nigdzie z tobą nie wybieram. - Buntowniczo
skrzyżowała ramiona na piersi.
- Obawiam
się, że nie masz wielkiego wyboru.
Jeden
knypek, nieco wyższy od drugiego, pociągnął ją mocno za ramię, aby oderwała się
plecami od kory drzewa. Wtedy drugi, który na głowie miał chustę ze zwisającymi
cekinami, wyszarpał jej rękę, wykręcił do tyłu i tak trzymał. Robił za ludzkie
kajdanki.
- Niezła
czapka - skomentowała zgryźliwie. Łypnął na nią groźnie i zacisnął dłonie
mocniej na jej nadgarstkach. Syknęła z bólu.
-
Delikatniej, Robins. - Upomniał go Killian.
- Hak,
prawdziwy z ciebie gentleman... - prychnęła.
Kapitan
Hak nie ufał Merkury. Miała tę znajomą buntowniczą iskierkę w oczach. Znajomą,
bo on sam, patrząc w lustro, widział taką u siebie. Nie wiedział skąd wzięła
się na Nibylandii, jak nazywała się naprawdę ani przed kim uciekała. Za każdym
razem, kiedy o to pytał, ona dawała mu wymijającą odpowiedź lub całkowicie go
ignorowała.
Może
zwyczajnie była zła, że tak ją porwał. Nie mógł pozwolić jej uciec, nie
wyciągając z niej uprzednio żadnych informacji. Samo to, że przebywała na tej
wyspie, to już dziwne zjawisko. Cień Pana zabierał ze sobą głównie chłopców. Na
dodatek, rozpoznała go. To wskazywało na to, nie zamieszkiwała zwyczajnego
świata. Musiała pochodzić z Zaczarowanego Lasu. Wyczuwał, że miała jakiś
interes na Nibylandii. Miał tylko nadzieję, że ten interes to nie jego skarb.
Choć na swoim statku miał już załadowany jeden łup po obrabowanym okręcie, miło
by było mieć drugi.
Zmierzali
w stronę Drzewa Wisielca, ale nie chcieli podchodzić do niego blisko, a jedynie
okrążyć łukiem. Pod tym drzewem często przebywali Zagubieni Chłopcy, a jeśli
tam znajdował się mniemany skarb, mogła się tam kręcić załoga Czarnobrodego.
Zbliżał
się zachód słońca. Merkury, tak jak i Hak, nie odzywali się wiele. Killian
spojrzał na nią. Szła z dumnie uniesioną głową i wpatrywała się hen w dal. Z
tyłu, za jeden nadgarstek trzymał ją Robins, a za drugi Smee. Bezpieczeństwa
nigdy za wiele. Kto wie co potrafi ta dziewczyna?
- I co
teraz? Pojmiesz mnie na swój statek? Jak więźnia? A potem-
-
Stójcie. - Hak także wypełnił swoje polecenie. Wyciągnął zza pazuchy składaną
pozłacaną lunetę i przyłożył ją do oka. Z tego miejsca mógł zobaczyć Drzewo
Wisielca. Nikogo nie było w pobliżu. - Szykujcie łopaty, panowie. Czas wykopać
nasze złoto.
Merkury
siedziała na piasku ze związanymi rękoma. Hak dopiero po jakimś czasie wpadł na
pomysł użycia swoich umiejętności żeglarskich. Użył jednego z węzłów jako
kajdanek i usiadł obok niej. Wszyscy inni kopali w wyznaczonych przez Kapitana
miejscach.
Dopiero
po dwóch godzinach majtkowie stwierdzili, że nic tam nie ma. Hak wściekł się,
chociaż poniekąd właśnie tego się spodziewał. Wiedział o tym, już gdy tylko
podeszli pod Drzewo. Nie było żadnych śladów kopania. Trawa wszędzie była
ładnie ułożona, rosła tam od zawsze i nie wyglądało na to, aby ktoś ją
kiedykolwiek podważał. Mimo wszystko próbował. I zawiódł.
Hak
zostawił Jolly Rogera między Obozem Zagubionych Chłopców a Zatoką Piracką. Nie
chciał ryzykować wykrycia przez Czarnobrodego, a jeszcze bardziej nie chciał
być przez niego obrabowany.
Statek
pomalowany był w poziome paski o kolorze czarnym i czerwonym. Na ich środku
przebiegał brązowy pas niepomalowanego drewna. Krawędzie miały kolor żółty. Na
dziobie umocowano lampę, a pod nim okna do kajuty Kapitana pod pokładem.
Zarówno okna, jaki i dziób zdobiły zawijane fale wyrzeźbione w ciemnym drewnie.
Z burty wystawały działa armatnie. Statek Jolly Roger to żaglowiec bark o
trzech masztach. Prezentował się dosyć majestatycznie.
Killian
nie miał pojęcia, co zrobić z Merkury. Stała obok niego ze związanymi rękoma i
oglądała statek z odległości. On sam był z niego całkiem dumny, a jego ego
wzrosło jeszcze bardziej, kiedy w jej oczach zobaczył podziw. Miał ją zostawić
na Nibylandii? Z drugiej strony, wciąż nic o niej nie wiedział. Wpuszczenie
nieznajomego na pokład mogło być niebezpieczne. Naradził się co do tego z
załogą. Większość z nich była za odwiezieniem Merkury do Zaczarowanego Lasu.
Sama, długo by nie przeżyła na wyspie. Inni, z nieznanych mu powodów, byli na nie.
Tłumaczyli się tym, że jakoś musiała się tutaj dostać, więc potrafi się sama
wydostać. Jeszcze inni zaproponowali, aby zwyczajnie ją zapytać, czy chce
wrócić, czy też nie. I za tym ostatnim był Hak. Dlatego zapytał.
- Nie mam
pieniędzy, żeby zapłacić ci za przewóz - odpowiedziała. Killian nie wspominał
jej wcześniej nic o zapłacie, ale każdy żeglarz zwykle pobiera opłaty za takie
usługi. Hak nie zamierzał.
- Nie
chcę pieniędzy. Jedyne czego oczekuję, to kilka informacji przy butelce rumu. -
Uśmiechnął się zachęcająco.
Merkury
wpatrywała się w fale ze zmrużonymi oczami. Zastanawiała się nad ofertą Haka.
Znała piratów - to podstępni złodzieje, chcący wyciągnąć z człowieka jak
najwięcej. Sama coś o tym wiedziała. Między innymi dlatego nie wierzyła w
bezinteresowność Kapitana.
- Gdzie
jest haczyk? - zapytała. Killian parsknął śmiechem.
- Bardzo
zabawne. - Uniósł lewą rękę, a właściwie metalowy hak zamiast niej. Merkury nie
zamierzała robić z tego żartu, ale zacisnęła wargi, powstrzymując uśmiech. -
Nic więcej nie chcę. To jak będzie? Jeśli mi powiesz, że chcesz tutaj zostać,
to nie kłopocz się, bo nawet ci nie uwierzę. Nibylandia to przekleństwo,
Merkury. A nie ma stąd wielu innych dróg ucieczki.
- Nie
myśl sobie, że powiem ci wszystko o mnie.
- To
znaczy, że się zgadzasz? - Uniósł brwi. Dziewczyna westchnęła głośno. W jednym
miał rację. Nie miała ochoty siedzieć na tej wyspie ani minuty dłużej.
- Jeśli
mnie rozwiążesz...? - zaproponowała nieśmiało. - Jestem pasażerem czy więźniem?
Kiedy
tylko weszli na statek, Killian rozkazał Robinsowi przeciąć linię, wiążącą
dłonie Merkury. Komuś innemu polecił opatrzenie ran kobiety. Merkury usiadła na
jednej z drewnianych skrzyń i pozwoliła załodze Haka się nią zająć. Jones
wykrzykiwał te wszystkie polecenia swoim kamratom, aby wprawić statek w ruch. Z
początku obserwowała ich działania, ale nie minęło dużo czasu aż się we
wszystkim pogubiła. Jakiś brodaty grubasek do niej podszedł. W dłoniach trzymał
bandaże i gazy. Przedstawił się jako William Smee. Przykucnął przy niej i
zaczął opatrywać jej nogę. Merkury rozejrzała się po pokładzie.
Oprócz
krzątających się w każdą stronę mężczyzn, mogła zobaczyć całkiem sporo
drewnianych skrzyń. Takich samych, na jakiej właśnie siedziała. Mogły różnić
się wielkością. Jedna stała obok niej. Przez szparę między deskami zauważyła
coś świecącego. Czyli jednak mają skarb, pomyślała. Po co więc
ryzykować napadnięciem i razem ze skarbem płynąć po drugi? Chyba, że oni
wiedzą...
Cześć, naprawdę ciekawy rozdział. :)
OdpowiedzUsuńZostałas nominowana do Liebster Blog Award :) mam nadzieję, że nie bylaś już wcześniej.
Pozdrawiam,
kiedy-wroce
Po raz kolejny takie ''łał''!
OdpowiedzUsuńGenialnie piszesz ;)
Czekam na kolejne części ten miniaturki!